Bożena Ziemniewicz. Mistrzyni krzewienia pozytywnych emocji w biznesie
Ekonomistka, menedżerka, przedsiębiorczyni branży usług rozwojowych, wykładowczyni wyższej uczelni, trenerka, coach, doradczyni biznesowa, społecznik i samorządowiec, mama dwójki dzieci. Zapewne o czymś zapomniałem, ale i tak trudno uwierzyć, że ta biografia dotyczy tylko jednej osoby. Te liczne sukcesy, osiągnięcia i kamienie milowe kariery zawodowej są wynikiem Pani poszukiwań czy systematycznej realizacji życiowych planów…
Chyba ani jedno, ani drugie. Po prostu ciekawość świata, nastawienie na nieustanny rozwój, może nawet chciwość wynikająca z faktu, że kiedyś bardzo ciężko zachorowałam. Byłam na granicy świata zaświatów. Kiedy wróciłam do rzeczywistości, cieszyłam się każdym drobiazgiem, a przede wszystkim tym, że znów mogę być niezależna, mogę sama nacisnąć przełącznik światła i znów klawiatura laptopa nie stawia mi tego nieznośnego oporu. Wcześniej miałam wiele obaw, na przykład bałam się jeździć samochodem poza miastem. Po chorobie odkryłam, jaką frajdą jest szybka jazda po autostradzie. Nawet nie wypada mi się przyznać, z jaką prędkością jeździłam po polskich drogach, bo byłoby to zupełnie niewychowawcze. Moje życie dzieli się na dwie części: pierwsza, przed chorobą, skupiona była na dzieciach, domu i firmie, a druga, po tym, jak usłyszałam o limicie lat, które jeszcze przede mną… skupiona jest na tym, by je wypełnić po brzegi.
Wróćmy jednak do początku. Jak powstała szkoła języków obcych British Centre? A może jednak nie, zacznijmy od szkoły językowej Modus – to fantastyczny przykład biznesowego startupu: wynajęta sala w osiedlowej bibliotece, pierwsze ulotki pisane na przenośnej maszynie do pisania. Przepraszam, to chyba mały spoiler informacyjny…
No tak. Właściwie to nie moja zasługa, tylko mojego męża. Trzeba przyznać, że potrafił mnie zainspirować i zmotywować! Prowadził agencję reklamową o nazwie MODUS. To było jego powołanie, jego modus vivendi. Kiedy urodziłam dziecko i nie mogłam pracować tak, jak wcześniej, pozostawiłam spore grono uczniów. Warto dodać, że przed ciążą prowadziłam 40 godzin lekcyjnych w szkole, a potem jeszcze dawałam lekcje prywatne, co razem dawało 56 godzin tygodniowo, co przy standardowych 18 godzinach to robiło wrażenie. Moi uczniowie zaczęli do mnie intensywnie dzwonić, a w tamtych trudnych czasach, w końcówce lat osiemdziesiątych poprzedniego stulecia, przygarniałam kolejne osoby, bo czasy były trudne. W domu pojawiali się moi uczniowie jeden po drugim. W ciągu dnia uczyłam, jednocześnie kołysząc wózek z moim synkiem. Tak przygotowywałam jednego z moich uczniów do matury. Jarek, bo tak miał na imię, tak się przyzwyczaił, że po maturze po prostu przychodził się pobawić z moim maleństwem. Pewnego pięknego dnia mój mąż, mocno zirytowany ciągłą obecnością obcych osób w naszym domu, powiedział, że gdybym się nadawała do czegoś, to powinnam po prostu założyć szkołę językową. Oczywiście, nie zareagowałam wtedy, ale ten cierń, który mi wbił, spowodował ranę tak głęboką, że nie chciała się w żaden sposób zagoić. W czasie wakacji wynajęłam wspomnianą przez Pana salę w bibliotece, napisałam ulotki na małej przenośnej maszynie do pisania, rozwiesiłam je, mając przy sobie synka w wózku, gdzie tylko mogłam, udzieliłam wywiadu w lokalnej telewizji i 1 września czekałam z niecierpliwością… Moi prywatni uczniowie byli pewniakami, bo zapisywali się u mnie z rocznym wyprzedzeniem (musiałam być naprawdę dobra), ale sam wynajem sali pochłonąłby wszystkie moje przychody, gdybym miała uczyć tylko ich. Na moim własnym osiedlu nie byłem znana, bo pracowałam na drugim końcu Łodzi, na Widzewie Wschodnim. Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy już pierwszego dnia zapisów chętni ustawiły się w długiej kolejce! Chyba byłam bardzo przekonująca podczas wywiadu. Albo po prostu potrzeby były tak duże. Zapisałam tak wielu uczniów, że pracowałam dwa dni od samego rana i każdego popołudnia. Musiałam też wynająć drugą salę na pojedyncze godziny, bo w jednej grupie nie mieściliśmy się. I tak powstała moja pierwsza szkoła językowa, działająca w ramach działalności mojego męża, czyli Modus, która w okresie swojej największej świetności uczyła ponad 1000 osób.
A wracając do British Centre…
Ten temat to całe moje biznesowe życie – właśnie rozpoczęliśmy 30. rok działalności. Jego powstanie wiąże się z kolejną ciążą i dzieckiem. Można w dużym uproszczeniu powiedzieć, że MODUS zawdzięczam synowi, a BRITISH CENTRE – córce. Kiedy byłam w zaawansowanej ciąży w sierpniu 1991 r., spędzałam dwutygodniowe wakacje w Kolumnie, przyglądałam się grupie dorosłych, którzy uczyli się tam angielskiego. Czytałam informacje wywieszone na drzwiach pokoju prowadzącego, przysłuchiwałam się ich rozmowom, przyglądałam się ich aktywnościom. W ostatnim dniu ich pobytu zebrałam się na odwagę i zaproponowałam pracę temu native speakerowi prowadzącemu grupę. W odpowiedzi usłyszałam „NO WAY”. Okazało się, że sam prowadzi szkołę o nazwie HEADWAY (to był tytuł popularnej serii podręczników do nauki angielskiego), jest „naturalnym talentem”, ale najwyraźniej bardzo utalentowanym (prawdziwy gifted teacher), ma swoją koncepcję uczenia, lubi eksperymentować i jest gotów podjąć ryzyko. Było mi przykro z powodu odmowy, bo chciałam urozmaicić ofertę Modusa. Jednak zbliżający się poród był wówczas najważniejszy – zwłaszcza że miał nastąpić pod koniec sierpnia!
Staliśmy się autoryzowanym centrum egzaminacyjnym przez Cambridge University. Teraz nie tylko przygotowujemy, ale także egzaminujemy kandydatów ubiegających się o certyfikaty. W Polsce jest tylko 15 takich ośrodków, które mają analogiczne uprawnienia poza British Council i International House. To naprawdę duże osiągnięcie i rezultat ciężkiej pracy naszego małego zespołu.
Bożena Ziemniewicz, CEO British Centre
Miesiąc później, gdy moje dziecko miało już dwa tygodnie, a ja po cesarskim cięciu z trudem organizowałam kursy odbywające się na terenie szkół podstawowych, ponieważ rok szkolny nie czekał, Tom Wrigley pojawił się u mnie gotów do pracy w Modusie. Przez dwa lata prowadził najbardziej zaawansowane grupy i skutecznie przygotował ósmoklasistów do First Certificate in English, co dawało im kwalifikacje takie same, jakie miał ich szkolny nauczyciel. Raz w tygodniu udzielał mi lekcji. Zdumiałam się, odkrywając wówczas, że moja bogata wiedza gramatyczna nie była zasadniczo potrzebna, ponieważ native speaker wiele zagadnień nie znał, a nawet o nich nigdy nie słyszał! Z wykształcenia jestem ekonomistką, ukończyłam handel zagraniczny, zdawałam egzamin państwowy w Ministerstwie Handlu Zagranicznego i Gospodarki Morskiej (tak się wtedy to nazywało), a był to egzamin na bardzo wysokim poziomie. W zakresie znajomości języka oczekiwano od nas tego samego, co od filologów angielskich. Nie musieliśmy tylko zgłębiać literatury anglojęzycznej. Moje drobiazgowe pytania były dla Toma zbyt trudne, ale miałam zapewnione konwersacje. Zresztą szybko się zaprzyjaźniliśmy, a Tom odwiedzał mnie w domu, co było dla mnie wygodne, ponieważ wtedy codzienne obowiązki wobec maluszków spadały na mojego męża, a ja mogłam swobodnie ćwiczyć konwersacje.
W trakcie drugiego roku naszej współpracy uzgodniliśmy, że zachowując swoje dotychczasowe działalności (Tom – Headway, ja – Modus), spróbujemy swoich sił na rynku, zakładając wspólne przedsięwzięcie: szkołę językową skoncentrowaną na przygotowaniu słuchaczy do zdobycia certyfikatu FCE (First Certificate in English) wystawianego przez Cambridge University. Stąd nasza pierwsza nazwa: First Certificate Preparation Centre. Drugim wyróżnikiem było to, że kadra lektorska miała się składać wyłącznie z native speakers.
Taki był początek. Wystartowaliśmy z dużym powodzeniem, z około 170 słuchaczami. Już w pierwszym roku zgłosiliśmy ponad 70 naszych słuchaczy na egzamin. To był trafny wybór! Bardzo szybko zdobyliśmy dobrą renomę, a nasi słuchacze chcieli zdawać egzaminy na wyższym poziomie, tj. CAE (Certificate in Advanced English) i CPE (Certificate of Proficiency in English)! Postanowiliśmy więc zmienić nazwę szkoły na British Examinations Preparation Centre, która z czasem skróciła się do dwóch słów – pierwszego i ostatniego.
I choć w pewnym momencie Tom odszedł do innej branży, skuszony znacznie wyższymi dochodami (Tom był Irlandczykiem, stąd łódzki Irish Pub i słynna swego czasu dyskoteka West Side), to firma pozostała pod tą nazwą do dziś. Zdałam egzamin jako menedżer, przeprowadzając ją przez kilka głębokich kryzysów rynku szkoleń, zapewniając dynamiczny rozwój i pozycję wiodącą na rynku szkoleń językowych przez wiele, wiele lat. Zawsze byliśmy krok przed innymi w zakresie wdrażania nowinek metodycznych i technologicznych. Choć od dawna nie opieramy się wyłącznie na lektorach native speakers, zawsze mamy kilku z nich w naszym zespole. Po latach, od samego początku skoncentrowani na certyfikatach językowych, sami staliśmy się autoryzowanym centrum egzaminacyjnym przez Cambridge University. Teraz nie tylko przygotowujemy, ale także egzaminujemy kandydatów ubiegających się o certyfikaty. W Polsce jest tylko 15 takich ośrodków, które mają analogiczne uprawnienia poza British Council i International House. To naprawdę duże osiągnięcie i rezultat ciężkiej pracy naszego małego zespołu.
Przeszliśmy długą drogę. Teraz rynek szkół językowych bardzo się zmienił i jest rozdrobniony. W momencie naszej największej świetności uczyliśmy blisko 4 tysiące ludzi na rocznych kursach! Niejedna uczelnia byłaby zadowolona z takiego rezultatu! Obecnie problemy komunikacyjne – ponoć Łódź jest jednym z najbardziej zakorkowanych miast na świecie – powodują, że dzieci są zapisywane nie do „pewniaków”, czyli renomowanych szkół językowych, gdzie zespół doświadczonych ludzi, metodyków i koordynatorów dba o słuchaczy i lektorów, ale do najbliższych osiedlowych szkółek, gdzie jeden lub dwóch lektorów uczy jak potrafi, bez zewnętrznych audytów i znaków jakości, często w najlepszej wierze, ale jednak niezgodnie z normami europejskimi.
Mamy za sobą 30 lat. Jeśli firma utrzymuje się na rynku przez tak długi czas, to znaczy, że jest mądrze i dobrze zarządzana. Myślę, że mogę być z tego dumna!
Szkolenia, coaching, doradztwo – który z tych obszarów aktywności biznesowej jest dla Pani najważniejszy? I dlaczego?
Każda z tych dziedzin to osobna fascynacja, która pojawiła się w moim życiu trochę przypadkowo. Edukatorem jestem od zawsze! Wiele lat byłam lektorem języka angielskiego. Celowo nie używam słowa „nauczyciel”, bo lektor musi mieć zupełnie inne kompetencje, właściwie jest trenerem języka obcego. Zachęcam do zagłębienia się w różnice znaczeniowe między tymi pojęciami. Później, w naturalny dla mnie sposób, zaczęłam poznawać coraz to nowe obszary edukacji. Właściwie zaczęło się od momentu, kiedy moja firma przystąpiła w 2007 r. do Polskiej Izby Firm Szkoleniowych. Od tego samego roku jestem pełnomocnikiem Zarządu Izby w regionie łódzkim. To było fantastyczne zdarzenie! Muszę przyznać, że już byłam mocno wypalona zawodowo, a tam spotkałam ludzi, od których znów mogłam się uczyć. I już wtedy wiedziałam, jak wielką radość daje mi odkrywanie kolejnych światów. Chłonęłam wszystko, z pokorą słuchałam doświadczonych trenerów i chyba dojrzewałam do tego, by zacząć „oddawać” to, co skumulowałam w sobie: wiedzę z obszaru przedsiębiorczości, metodyki nauczania, technik trenerskich, generalnie edukacji, szczególnie edukacji językowej. Kurs coachingu miał być uzupełnieniem wiedzy o prowadzeniu firmy od strony zarządzania ludźmi, a dał początek inspirującej przygodzie z przeprowadzaniem ludzi przez zmianę.
Tu jeszcze warto wspomnieć udział w ciekawym programie dyplomatycznym, studium Akademii Spraw Zagranicznych House of Diplomacy. Dał mi szeroką wiedzę, która – jak sądziłam – jest niezbędna każdej osobie wchodzącej do polityki, a do którego sięgnęłam, czy też raczej powróciłam, bo na handlu zagranicznym przecież mieliśmy protokół dyplomatyczny, w momencie, gdy po raz pierwszy zostałam radną wojewódzką i w 2011 r. zasiadłam w Sejmiku Województwa Łódzkiego.
Umiejętne stosowanie technik z zakresu programowania neurolingwistycznego jest potężnym narzędziem. Są one często wykorzystywane tam, gdzie konieczne jest wywieranie wpływu na grupę docelową. Obecnie są stosowane głównie w marketingu, w tym w marketingu politycznym, ale nie tylko. Są również bardzo pomocne w prowadzeniu szkoleń.
Bożena Ziemniewicz, CEO British Centre
Doradztwo było konsekwencją moich szkoleń dla start-upów. Przez lata funkcjonowania na rynku zgromadziłam tak szeroką wiedzę, że po prostu wystarczyło poznać aktualną sytuację przedsiębiorcy, by pomóc mu wybrnąć z problemu, wybrać odpowiednią drogę rozwoju, ułatwić podjęcie właściwych decyzji – w czym zresztą bardzo pomocny jest coaching. Zatem połączenie tych trzech elementów: szkolenia – doradztwa – coachingu daje dzięki synergii najlepsze rezultaty. Nie potrafię określić, co jest mi najbliższe. Szkolenie grupowe pozwala wyzwalać moją energię, dzięki czemu staje się dynamiczne, interesujące, niepowtarzalne, bo to proces, na który wpływ mają obie strony. Doradztwo z kolei daje dużo satysfakcji. Na przykład niedawno odbyło się forum gospodarcze, w czasie którego firmy powstałe w latach 2018-2022, inkubowane w Łódzkiej Izbie Przemysłowo-Handlowej, uczestniczyły w jednym z paneli. Choć nie było mnie na tym forum, to jednak byłam, bowiem jak się okazało, młodzi przedsiębiorcy wymienili prowadzone przeze mnie szkolenia i doradztwo jako najlepsze źródło wiedzy potrzebnej do prowadzenia firmy. Jeden z uczestników podkreślił, że dzięki mnie jego firma przetrwała pandemię. Jak się okazało, planowane przez niego usługi finansowe nie znajdowały wówczas nabywców, natomiast dzięki temu, że indywidualnie pomagałam mu w pisaniu biznesplanu, dokładnie wyjaśniając zasady i tłumacząc, czego szukają w nim oceniający, mógł zdobytą wiedzę i umiejętności wykorzystywać usługowo… I pandemię dzięki temu przetrwał, a teraz rozwija firmę. Ja zaś o tych wypowiedziach dowiedziałam się od innych uczestników Forum. A ilu takich przedsiębiorców „przeszło przez moje ręce”? Naprawdę wielu, liczba zdecydowanie trzycyfrowa.
Jest także Pani ekspertem NLP. Wokół NLP narosło wiele mitów i nie tylko w Polsce. Jaka jest Pani ocena NLP, także poprzez pryzmat osobistych i zawodowych doświadczeń?
Jestem jedynie praktykiem NLP, nie ekspertem, nie kontynuowałem nauki na poziomie mistrzowskim. Zapisując się na kurs NLP, miałam na celu budowanie efektywności mojej szkoły. Włączyliśmy techniki zapamiętywania i motywacji związane z programowaniem neurolingwistycznym do programu nauczania. Dwutygodniowy kurs stał się jednak czymś więcej – przygodą, podczas której odkrywałam siebie, przeprowadzałam wręcz introspekcję i odkrywałam zakamarki duszy, do których wcześniej nie zaglądałam. Jedyną techniką, z którą nie eksperymentowałam, było hipnotyzowanie. Nie chciałam tego. Zatem szukałam czegoś innego i otrzymałam coś innego. Oczywiście, wzmocniło to moją wiarę w moc słów. Słowa naprawdę mają wpływ. Dodatkowo, zwróciło moją uwagę na ich zastosowanie, co prowadzi do większej wrażliwości językowej. Jednocześnie smuci mnie widok coraz bardziej prymitywnych wypowiedzi i akceptacja błędów językowych, gdy niechlujna pisownia staje się normą. Mimo że społeczeństwo staje się coraz bardziej wykształcone, umiejętność posługiwania się językiem maleje. Język jest ograniczany do prostych funkcji komunikacyjnych, a infografiki powoli go zastępują. To smutne.
To zdanie budzi moje zainteresowanie, gdyż zgodnie z definicją NLP z Wikipedii: „NLP najczęściej pojawia się w szkoleniach dotyczących rozwoju motywacji, zdolności negocjacyjnych, umiejętności uwodzenia czy prowadzenia kampanii wyborczych.” Czy nie wydaje się Pani, że zarówno negocjacje, jak i polityka opierają się na pewnym rodzaju uwodzenia odbiorców? Nie tylko definicja NLP sugeruje to, ale również nasze otoczenie biznesowe, a zwłaszcza polityczne…
Umiejętne stosowanie technik z zakresu programowania neurolingwistycznego jest potężnym narzędziem. Są one często wykorzystywane tam, gdzie konieczne jest wywieranie wpływu na grupę docelową. Obecnie są stosowane głównie w marketingu, w tym w marketingu politycznym, ale nie tylko. Są również bardzo pomocne w prowadzeniu szkoleń, ponieważ umożliwiają wywoływanie określonych stanów za pomocą słów, tempa mówienia, tonacji i intonacji, co wzmacnia przekaz i zakotwicza tematy. W negocjacjach wzmagają pragnienie osiągnięcia celu za wszelką cenę, co prowadzi do gotowości zaakceptowania przedstawionych warunków. Jeśli chodzi o uwodzenie, może pomagać w tworzeniu pożądanych obrazów rzeczywistości, ale ta dziedzina jest mi obca, więc nie mogę merytorycznie odnieść się do zastosowania NLP w tym kontekście.
Techniki zaczerpnięte z programowania neurolingwistycznego zawsze ułatwiają motywowanie, a dla mnie ta funkcja ma największe znaczenie. Wspomniałam wcześniej, że lektor języka obcego ma inne kompetencje niż nauczyciel. W największym uproszczeniu (może nawet zbyt dużym, za co z góry przepraszam), nauczyciel uczy, a lektor, jak trener, potrafi sprawić, że uczeń sam się naucza. Zgadza się, to zupełnie coś innego. A do tego potrzebna jest znajomość technik NLP, które obejmują zarówno techniki motywacyjne, jak i ułatwiające zapamiętywanie.
Przez wiele lat była Pani ekspertem Polskiej Komisji Akredytacyjnej, ale także wykładowcą na uczelniach wyższych. Czy patrzenie na problemy edukacyjne z tak dwóch odmiennych punktów widzenia pomagało Pani, czy też było przeszkodą w codziennej pracy?
Nadal jestem ekspertem Polskiej Komisji Akredytacyjnej i przyznam, że bardzo lubię uczestniczyć w wizytacjach poszczególnych kierunków. W czasie wizytacji reprezentuję pracodawców i rzeczywiście patrzę na uczelnie przez pryzmat tego, jak starają się zapewnić program studiów, który pozwoli „wyprodukować” absolwentów nadających się do pracy! Zatrudniam pracowników od 30 lat, więc sporo o tym wiem. Jestem wiceprezesem Stowarzyszenia Właścicieli, Prezesów i Dyrektorów Firm Klub 500-Łódź, mam nieustannie okazję prowadzenia rozmów na temat poszukiwanych przez nich kwalifikacji i kompetencji, oczywiście doskonale znam wyniki badań w tym obszarze, zwłaszcza Bilansu Kapitału Ludzkiego PARP, z łatwością więc identyfikuję uczelnie, które rzeczywiście podejmują starania, by ich absolwenci byli przygotowani do wejścia na rynek pracy.
Na uczelni prowadzę zajęcia oczywiście jako praktyk. Mój doktorat nie doczekał się obrony, bo studia doktoranckie kończyłam w mrocznych czasach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia. Mój promotor prof. Witold Trzeciakowski, doradca Lecha Wałęsy, późniejszy minister bez teki w rządzie Premiera Mazowieckiego, został internowany, a do jego podopiecznych nie chciano się „dotykać”. Dotychczas przybliżałam studentom kierunku filologia obca tajniki projektowania kursu językowego w oparciu o najbardziej aktualne trendy metodyczne, ale także w oparciu o solidną wiedzę praktyczną z ostatnich dwudziestu lat, kiedy to tak wiele zmieniło się w podejściu do uczenia się komunikacji w językach obcych. Jestem wielozawodowa, więc jednocześnie prowadziłam moje ulubione zajęcia, czyli biznesplan.
Trzeci prowadzony przeze mnie temat, który też uwielbiam, to savoir-vivre i troska o klienta. Tu mogłam wykorzystać wiedzę z programu dyplomatycznego i z ostatnich trzydziestu lat, w czasie których pozyskiwanie klientów i troska o nich stanowiła ważną część działań podejmowanych w BRITISH CENTRE. Jak widać, tematyka prowadzonych przeze mnie zajęć dokładnie odzwierciedlała moje doświadczenia zawodowe i tematy szkoleniowe, które prowadzę ze szczególną przyjemnością.
Teraz od całkiem niedawna uczestniczę w fascynującym dziele organizowania w Łodzi wydziału Wyższej Szkoły Bankowej. Bardzo interesująca uczelnia i cieszę się, że zaproszono mnie do zespołu w charakterze dyrektora Centrum Współpracy z Biznesem i Projektowania Kariery. Myślę, że mam dobre kompetencje w tym zakresie. Do tego dojdzie od października etat starszego wykładowcy. Tu skoncentruję się bardziej na zajęciach związanych z moim wykształceniem ekonomicznym i doświadczeniem menedżerskim, choć liczę na to, że znajdzie się miejsce na mój ulubiony savoir-vivre, czy też etykietę w biznesie. Z pewnością ogromnie przydatna będzie również wiedza eksperta Polskiej Komisji Akredytacyjnej ds. pracodawców – po prostu wiem, na co warto zwracać uwagę.
Bardzo dużą część swojej aktywności poświęca Pani, można tak śmiało powiedzieć, walce o prawa kobiet. Widać to nie tylko na liście nagród i wyróżnień: Kobieta Roku 2011, Kobieta Przedsiębiorcza 2012, „Kobieta Kreuje” 2012, Ambasadorka Przedsiębiorczości Kobiet 2014, „Kobieta Przedsiębiorcza Województwa Łódzkiego 2014”, Businesswoman Roku 2014, ale też w Pani aktywności społecznej i politycznej…
Tak, to prawda. Jestem kobietą, przeszłam długą i trudną drogę. Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, byłam po rozwodzie, nie byłam zamężna. Ojciec dziecka, mój partner, postanowił towarzyszyć mi przy porodzie, ponieważ trzydzieści parę lat temu rodzące kobiety niezamężne często traktowane były gorzej niż mężatki. Kiedy rozpoczynałam swoją działalność, uważano mnie za pracownicę mojego męża. Podczas negocjacji biznesowych słyszałam propozycje, których lepiej nie przytaczać. W tej pierwszej części mojego życia, przed przemianą spowodowaną ciężką chorobą, godziłam się z tym stanem rzeczy, ponieważ czułam się gorsza od mężczyzn. Prawdopodobnie dlatego, że z reguły widzieli we mnie jedynie młodą i atrakcyjną kobietę, a nie dostrzegali mojej wiedzy, umiejętności i intelektualnego potencjału.
Jak wspomniałam, choroba odmieniła mnie. Przestałam się bać. Wkraczałam w życie publiczne i przestałam myśleć o sobie jako o kimś gorszym. Zaczęłam zabierać głos w różnych sprawach, co wcześniej, poza firmą, było dla mnie nie do pomyślenia! Okazało się, że z powodu mojej szerokiej wiedzy ludzie słuchają mnie z uwagą i aprobatą. Miałam do powiedzenia równie dużo, co mężczyźni, a moje umiejętności zarządzania firmą były równie dobre, a czasem nawet trafniejsze. Zaczęłam być ważna w łódzkim środowisku biznesowym i edukacyjnym.
A co z innymi kobietami? Przecież w niczym nie ustępują mężczyznom, choć część z nich nie wierzy w siebie. Stąd moje działania i aktywność w Kongresie Kobiet i innych organizacjach skupiających kobiety. Jesteśmy im to winne, ponieważ doświadczyłam tych samych przeszkód, ale poradziłam sobie z nimi. Kobiety potrzebują wsparcia, ponieważ często mają trudności z łączeniem ról społecznych. Macierzyństwo całkowicie je pochłania, więc jeśli do tego dochodzi rywalizacja w pracy lub walka o własną firmę, wymaga to naprawdę nadludzkich sił. Warto dostrzegać to, warto powiedzieć: „Jesteś wspaniała”, „Świetnie sobie radzisz”, a może nawet zapewnić: „Dasz radę, tylko teraz chwilę odpocznij”. Wrażliwość coacha pozwala mi dostrzec ten moment. Oczywiście najbliższym mi tematem jest przedsiębiorczość, rozumiana nie tylko jako prowadzenie firmy, ale również jako bycie przedsiębiorczą, czyli zaradną i ponoszenie odpowiedzialności za siebie.
Rozumiem, że są kobiety, które preferują całkowite uzależnienie od mężczyzny i przyjęcie roli tej, która „leży i pachnie”, ale takiego podejścia nie potrafię zrozumieć ani szanować. Oczywiście nie mam tu na myśli pań, które wychowują dużą liczbę dzieci i zajmują się domem – to ciężka praca, którą nota bene można spokojnie wycenić i traktować nie jako okres bezskładkowy, który nie wnosi nic do emerytury, ale jako czas pracy wycenionej przez ekonomistów. Jest naprawdę wiele tematów czekających na to, aby ustawodawca się nimi zajął.
Czuję się pełnoprawnym członkiem społeczeństwa. Wielokrotnie udowodniłam, że w niczym nie ustępuję kolegom, a zdarza się, że w różnych aspektach jestem od nich sprawniejsza. Tym bardziej spoczywa na mnie obowiązek wspierania innych kobiet, ponieważ – jak ostatnio przeczytałam – pełne równouprawnienie, przy założeniu dotychczasowego tempa zmian, nastąpi za około 120 lat…
W roku 2020 Pani otrzymała odznakę „Za zasługi dla Miasta Łodzi 2020”. Zanim zapytam o te zasługi, pozwolę sobie na mały wstęp. Mieliśmy kiedyś przyjemność rozmawiać o Łodzi i jestem pod wrażeniem dynamizmu i mądrości, z jakimi miasto się rozwija. W czym tkwi sekret tych sukcesów?
Łódź jest naprawdę trudnym miastem. Dlatego tym bardziej trzeba docenić zmiany, które zaszły w niej przez ostatnie kilka lat. Rewitalizacja tak zaniedbanego, degradującego się i wyludniającego miasta wymagała ogromnego wysiłku i odwagi. Oczywiście nie wszystko przebiegało w sposób idealny, mieszkańcy doświadczyli wielu niedogodności. Poruszanie się po mieście samochodem stało się prawie niemożliwe, a komunikacja miejska nie była satysfakcjonująca dla wszystkich ze względów obiektywnych. Rower i hulajnoga nie są odpowiednie dla osób starszych, zwłaszcza kobiet, które muszą się również zająć siatkami. Niemniej jednak, jesteśmy świadkami transformacji miasta, gdzie dawne obiekty przemysłowe przekształcają się na naszych oczach w centra kultury, handlowe i rozrywkowe. Perły architektury secesyjnej odzyskują swój blask.
Moja firma również ma jeden ze swoich oddziałów w pięknej kamienicy z ręcznie malowanymi wzorami na klatce schodowej, przepięknymi ażurowymi schodami, złoceniami na drzwiach i całą tą fabryczną elegancją przeszłości. W wielu miejscach Łódź zmieniła się nie do poznania. Doskonałym przykładem jest Manufaktura, ogromne centrum handlowo-usługowo-rozrywkowe, które jest wynikiem rewitalizacji dawnej fabryki Izraela Poznańskiego. Po wojnie fabryka została znacjonalizowana, w latach 70. była jednym z największych zakładów włókienniczych w Polsce znanych jako Poltex, a następnie upadła pod koniec lat 90. Innym wspaniałym przykładem jest nadal trwająca rewitalizacja Księżego Młyna, która obejmuje nie tylko remont budynków i zmiany infrastrukturalne, ale przede wszystkim społeczną rewitalizację, oddającą miejsca publiczne w ręce społeczności.
Podobnie ulica Włókiennicza, która jeszcze niedawno cieszyła się fatalną sławą, obecnie zachwyca pięknymi kamienicami, przestrzenią wspólną i czystością. Jednak takie działania wymagają ogromnych nakładów finansowych i gotowości mieszkańców do przetrwania okresowych niedogodności. Chciałabym szczególnie zwrócić uwagę na to, co według mnie jest największym osiągnięciem władz Łodzi z ostatniej dekady: mieszkańcy zmienili swoje podejście do miasta, zaczęli je polubić, są dumni z przemian i optymistycznie patrzą w przyszłość. Ja również gorąco wierzę, że efekt śnieżnej kuli zadziała i będzie tylko coraz lepiej. A do zrobienia nadal jest mnóstwo!
A wracając do zasług dla miasta Łodzi…
Odznakę odebrałam dopiero w maju bieżącego roku, ponieważ z powodu pandemii zawieszono tego typu uroczystości. Byłam szczerze wzruszona, ponieważ to ważne wyróżnienie. Otrzymują je przedstawiciele różnych grup społecznych za dokonania na rzecz społeczeństwa Łodzi. Mnie uhonorowano za moje działania na rzecz środowiska łódzkich przedsiębiorców, rozwoju rynku pracy oraz samorządu gospodarczego, podejmowane głównie w ramach Łódzkiej Izby Przemysłowo-Handlowej, w której jestem członkiem Zarządu od dekady, a od sześciu lat pełnię funkcję wiceprezesa.
Ponadto, uhonorowano mnie za działania na rzecz popularyzacji idei uczenia się przez całe życie, co jest dobrze zrozumiane i doceniane przez środowisko przedsiębiorców. Moi koledzy uznali mnie za „mistrzynię krzewienia pozytywnych emocji w biznesie”. Myślę, że faktycznie wiele osiągnęłam. Na przykład w 2009 roku zorganizowałam pierwsze ogólnopolskie dwudniowe wydarzenie, Dni Uczenia się Dorosłych, oczywiście w Manufakturze. Naszym celem było przełamanie stereotypu uczenia się, pokazanie ludziom, że nie jest to już tylko klasa, tablica i kreda, że uczymy się na różne sposoby – nie tylko w sposób formalny, ale również poprzez szkolenia, konferencje, gry edukacyjne, symulacje, czytanie książek i prasę. Wtedy ustanowiliśmy rekord Polski pod względem liczby osób uczestniczących w jednym wydarzeniu edukacyjnym. Uczyło się z nami ponad 500 osób, a ich zdjęcia tworzyły wystawę na ogromnym stelażu, dostępną dla wszystkich przechodniów. Było to bardzo twórcze, radosne i pożyteczne wydarzenie.
Dni Uczenia się Dorosłych prowadziłam również w 2010 roku – we współpracy z Uniwersytetem Łódzkim w Pałacu Biedermanna oraz tradycyjnie w Manufakturze, w 2011 roku z udziałem jednej z łódzkich firm szkoleniowych w hotelu Andels, a także po 10 latach od pierwszej edycji, w 2019 roku, oczywiście ponownie w Manufakturze oraz w Wojewódzkim Centrum Biznesu i Przedsiębiorczości – kolejnym przykładzie rewitalizacji łódzkiej – mieszczącym się w zabytkowych budynkach, które odzyskały swój dawny blask.
Dzięki mojej aktywności w Łodzi odbyły się również II i III Kongresy Edukacji Pozaformalnej. Uczestnicy z całej Polski mieli okazję podziwiać piękny Wydział Filologiczny Uniwersytetu Łódzkiego. Łódź na chwilę stała się stolicą edukacji. Nie muszę dodawać, że I i IV Kongres odbyły się w Warszawie. Kongres był moim pomysłem, dlatego przynajmniej dwie edycje odbyły się w moim ukochanym mieście.
Moje zaangażowanie w Sejmiku rozpoczęłam od zorganizowania pamiętnej konferencji pt. „Łódzkie – językami bogate. Region czterech kultur”. Jeśli do tego dodać wszystkie aktywności jako radnej wojewódzkiej, załatwianie spraw łodzian, pomoc potrzebującym – zwłaszcza w obszarze aktywizacji zawodowej, a także bezpłatne kursy języka polskiego dla Ukraińców, gdy zaczęli przybywać do Polski po wybuchu wojny, edukowanie społeczeństwa podczas setek spotkań i obecność podczas ważnych wydarzeń – to uzbiera się imponujący dorobek. Właśnie za wszystko to, jako symboliczne docenienie, otrzymałam najważniejsze łódzkie odznaczenie.
Co dla Pani było kamieniem milowym w działalności biznesowej?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Zamiast tego wspomnę dzień, który uzmysłowił mi, jak ważne jest to, co robimy w BRITISH CENTRE. Był rok 2005. Zawsze byliśmy w awangardzie, więc nic dziwnego, że jako pierwsza szkoła językowa sięgnęliśmy po środki unijne. Udało nam się pozyskać pieniądze na bezpłatne kursy językowe. Ogłosiliśmy nabór – miał się zacząć o 14:00. Jednak gdy przyjechałam do pracy, jak zwykle o 9:00, okazało się, że ulicę blokuje tłum, usiłujący sforsować furtkę wiodącą do wejścia do naszego budynku. Nie chciano mnie przepuścić, bo przecież obowiązuje kolejka! Ten tłum zaczął zbierać się około czwartej rano. Zawiadomiono nawet policję i lokalną prasę, ponieważ nie chcieliśmy wpuścić ludzi na teren posesji… Faktycznie, nie chcieliśmy, bo ten tłum zniszczyłby nasz wydmuchany i wychuchany ogródek. Oczywiście zapisy zaczęliśmy, gdy tylko pracownicy pojawili się na swoich stanowiskach. Tego dnia zapisaliśmy blisko tysiąc osób – i to była miara potrzeb i braku funduszy na wysokiej jakości edukację językową. Nasze kursy unijne zawsze cieszyły się wielką popularnością. W odróżnieniu od wielu firm, nigdy nie traktowaliśmy takich kursów jako okazji do „przemielenia” unijnych pieniędzy. Zawsze pragnęliśmy tak obsłużyć naszych klientów, by zechcieli zostać z nami na dłużej. Do dziś zdarza się nam słyszeć: „Ja się u Państwa uczyłem na bezpłatnych kursach unijnych i było super; chciałbym zapisać mojego syna/córkę do was, bo wiem, że warto”. Ważnym wydarzeniem było też powierzenie nam prowadzenia egzaminów Cambridge. Od 2005 roku byliśmy agentem egzaminu BULATS, pozwalającego diagnozować poziom znajomości języka angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego i niemieckiego. Oczywiście, zanim nas zaakceptowano, przeprowadzono szczegółową lustrację naszych biur, ich wyposażenia w odpowiednie szafy pancerne do przechowywania egzaminów i poproszono o referencje potwierdzające moją wiarygodność, wystawione przez uznane instytucje edukacyjne. Prowadziliśmy egzaminy BULATS nieprzerwanie do momentu ich wygaszenia w 2019 roku, zatem Cambridge Assessment English jako administrujący je doskonale nas znał. W momencie, kiedy w 2012 roku w Łodzi zbankrutowała szkoła będąca ośrodkiem egzaminacyjnym, Cambridge zwrócił się do nas z prośbą, czy moglibyśmy zostać takim ośrodkiem. Uzyskanie statusu centrum egzaminacyjnego Cambridge to godność, o którą zabiegało wiele instytucji edukacyjnych, często z dużym nakładem sił i środków. My jesteśmy jedynym w Europie, a być może i na świecie, ośrodkiem, który, w odróżnieniu od pozostałych, został w taki oto sposób doceniony, bez ubiegania się o to.
To niezbyt popularne pytanie, ale muszę je zadać: jak pandemia wpłynęła na działalność British Centre? Czy Covid-19 to tylko negatywne doświadczenia, czy nawiązując do NLP, to także szansa na drodze rozwoju osobistego i biznesowego, którą udało się wykorzystać?
Z perspektywy czasu mogę odczuwać sporą satysfakcję. W grudniu roku poprzedzającego pandemię, jak co roku nasi pracownicy korzystali ze szkoleń. Między innymi lektorzy mieli szkolenie z wykorzystania platformy zoom.us do prowadzenia zajęć zdalnych. Część lektorów już zresztą ją znała, reszta miała okazję zapoznać się z jej funkcjonalnościami. Od dawna myślałam o rozwinięciu oferty kursów zdalnych, co niestety napotykało na duży opór ze strony lektorów, a szkolenie miało im uzmysłowić korzyści płynące z tej formy prowadzenia kursów językowych. Gdy w marcu zamknięto szkoły, a było to w środę, przejście na nauczanie zdalne zajęło nam 4 dni. Od poniedziałku ruszyły zajęcia dla dorosłych. Zajęcia dla dzieci wprowadzaliśmy nieco dłużej, ponieważ trzeba było zorganizować zajęcia próbne, które pokazywały dzieciom i ich rodzicom, że takie nauczanie jest możliwe. Szkoły państwowe ruszyły z zajęciami zdalnymi miesiąc lub półtora miesiąca później. Oczywiście nauczanie zdalne wymagało używania innych narzędzi metodycznych, ale wcześniej na zajęciach stacjonarnych korzystaliśmy z platformy National Geographic Learning i wielu popularnych aplikacji internetowych, więc i w tym przypadku udało się przekonać klientów do naszych zajęć. Oczywiście straciliśmy – jak wszyscy – kilka procent uczestników kursów, ale generalnie nasze zajęcia zdalne na tyle się spodobały, że w kolejnym roku akademickim dorośli zdecydowanie wybierali kursy zdalne. Dzieci wróciły do sal zajęciowych. W tej chwili wobec drastycznej podwyżki czynszu i cen energii elektrycznej jest to dla nas korzystne, ponieważ mogliśmy zrezygnować w jednej z naszych lokalizacji z wynajmu sal na dwóch piętrach, pozostawiając tylko sale na parterze. Przejście na zajęcia zdalne w gruncie rzeczy było nieuniknione, a pandemia jedynie przyśpieszyła – choć muszę przyznać, że gwałtownie – tę zmianę. Znak czasu to Rewolucja 4.0 i globalizacja, również w edukacji. Jest to dla nas duże wyzwanie i zagrożenie, ale – jak widać – póki co dajemy radę. I mam nadzieję, że jeszcze dużo przed nami.